wtorek, 14 kwietnia 2020

"Pierwszy człowiek na codziennych gruzach" - opowiadanie cz.1

 
Opowiadanie o człowieku - to nie ja pisze
Pierwszy człowiek na codziennych gruzach


Pierwszy człowiek na codziennych gruzach - Ewa Weremko



Hejka, mój drogi Czytelniku!


Jeśli masz ochotę przeczytać ciekawe opowiadanie, trafiłeś w odpowiednie miejsce 😉.

Bo dzisiaj przedstawię Ci pierwszą część opowiadania pt. "Pierwszy człowiek na codziennych gruzach". O kimś, kto szuka siebie, kto chce zrozumieć otaczający go świat i wreszcie wyrwać się z zamknięcia. O kimś, kto ma nadzieję na to, że znajdzie prawdziwego Człowieka.


Pierwszy człowiek na codziennych gruzach

Ewa Weremko


Przyzwyczaiłem się, że moje życie to wielkie rozczarowanie. Patrzyłem na istoty jak na obcych, by nie dopuścić do siebie myśli, że jestem częścią tego świata. Pozwoliło mi to zdusić w zarodku negatywne emocje rosnące raz za razem w mym sercu od czasu, gdy dorosłem na tyle, by nie wierzyć we wszystkie zdarzenia prezentowane przez przemykające gdzieś w cieniu istoty.
Może jednak nie przyzwyczaiłem się do otaczającej mnie parodii życia. Za każdym razem, gdy docierałem do nowego miejsca, miałem nadzieję, że zaskoczy mnie łagodny głos, który będzie towarzyszył mi przez lata. Na razie przez lata towarzyszyły mi tylko rozczarowania, które usilnie starałem się zaakceptować, oraz rozlewający się ból w piersi i samotność.
Wędrowałem, chociaż w miejscu, gdzie się urodziłem, mówili mi, że żyć da się tylko tutaj. Lecz ja nie miałem domu albo inaczej – dom mój był ruchomy, niepewny i nieistniejący, bo dotąd go nie znalazłem. Dawno przeminęły te lata, kiedy siedzieliśmy w tłocznych mieszkaniach. My – wszystkie dzieci naszej krainy, mali chłopcy, jeszcze mniejsi i wchodzący w wiek dojrzewania – wypatrywaliśmy przez okna lepszego świata, który nigdy nie nadszedł, oraz kogoś, kto mógłby nas złapać za rękę, kiedy rozpaczliwie zabiegaliśmy o uwagę, czego nie widział nikt. W skupieniu zadręczaliśmy się dryfującymi myślami i niesprecyzowanymi marzeniami, wiedząc, że odebrano nam coś, czego nie znaliśmy. Wieczorami rozlegał się hałas: najmniejsi chłopcy łkali do poduszki, więksi – starali się zachowywać spokój, tęgą miną przykrywając czającą się w zmroku niepewność, najstarsi – wyniszczali się od środka, rozumiejąc już nieco więcej, a przede wszystkim nie mogąc zahamować wewnętrznych pragnień.
Każdego ranka kilku z nas wychodziło przed drzwi, by przynieść jedzenie, które w niewyjaśnionych okolicznościach tam się pojawiało. Budynek opuszczaliśmy jedynie na odległość kilkuset metrów. Na dużej powierzchni otoczonej żelaznym ogrodzeniem znajdowało się kilka takich betonowych domostw. Byliśmy uwięzieni nie tylko murami czy żelazem, a własnymi myślami. Nikt nie proponował ucieczki, nie próbował zmienić swojego położenia. Po prostu siedzieliśmy, wpatrując się w swe dłonie, niekiedy rozmawiając ściszonymi głosami. Jedliśmy i leżeliśmy na brudnych pryczach. Nie starczało nam sił, by wykorzystać dłużący się czas.
Nie pamiętaliśmy, co było przedtem. Nie wiedzieliśmy, co będzie potem. Byliśmy pozbawieni dzieciństwa, chęci oraz wspomnień, a każdy dzień zamazywał się w nijakości.  Nasza sztucznie podtrzymywana, pozbawiona sensu egzystencja przyklejała się do ścian budynku, zabierając przestrzeń do oddychania. Topiliśmy się w ciszy i samotności, mimo że było nas tak wielu. Co z tego, kiedy brakowało Człowieka (to słowo rozbrzmiewało raz za razem w mym umyśle jak pomyłka, jak klucz do odpowiedzi na wszelkie pytania), który przyjaznym dotykiem ukoiłby niepewność. Nie chciałem wszystkiego; pragnąłem jednej rzeczy, z tym że nie wiedziałem jakiej.
Co jakiś czas starsi chłopcy znikali, a młodsi pojawiali się w ich miejsce. Pamiętam swój pierwszy dzień w budynku, gdy smarkałem w rękaw, niosąc w sercu nienazwaną zadrę. Panował we mnie jednak spokój. Wszyscy zdawaliśmy się nad wyraz spokojni, jakby przepełnieni obojętnością. Albo strachem, którego baliśmy się tak bardzo, że musieliśmy go przykryć. Może nie byliśmy już potrzebni, tak sobie myślałem, może nigdy nie byliśmy potrzebni. Może nie ma nic poza tym ogrodzeniem, niektórzy mówili. Wbrew tym głosom pojawiła się we mnie pewność, że ktoś na nas patrzy i że nieco dalej znajduje się to, czego wszyscy potrzebujemy. Przeklęta pewność, zupełnie bezpodstawna, sprawiła, że zapoznałem się z nowym uczuciem wybijającym się w gamie szarości – z nadzieją.

Jeśli jesteś ciekaw, co wydarzyło się dalej, przeczytaj kolejną część opowiadania.
A moje wiersze znajdziesz na Instagramie To nie ja pisze.

Koniecznie daj znać, czy Ci się podobało! 

Do przeczytania!
(to nie ja...😊) - Ewa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia