czwartek, 16 kwietnia 2020

"Pierwszy człowiek na codziennych gruzach" - opowiadanie cz.2

To nie ja pisze, opowiadanie o człowieku
Pierwszy człowiek na codziennych gruzach

Pierwszy człowiek na codziennych gruzach - Ewa Weremko

Hejka, mój drogi Czytelniku!

 

Dzisiaj kolejna część opowiadania. Jeśli nie przeczytałeś wcześniejszej, nic nie szkodzi - tutaj przeczytasz pierwszą część "Pierwszego człowieka na codziennych gruzach".

Kim stał się nasz bohater? Czy jest w stanie uwolnić się od tego, co go ogranicza?

Tego wszystkiego dowiesz się, czytając dalej.

 

Miłej podróży!



Pierwszy człowiek na codziennych gruzach 

Ewa Weremko



Postanowiłem odejść. Dusiłem się w tłumie, nie mając niczego, co trzymałoby mnie przy trwaniu w zaraźliwym marazmie. Byliśmy marionetkami sterowanymi przez wszechobecny smutek, który zakiełkował w nas niezależnie od charakterów.
Nie pożegnałem się. Nie miałem z kim. Pewnej nocy, słysząc jęk wiatru i wzdychania chłopców, wyszedłem na dwór. Nikt mnie nie zatrzymywał. Niosłem w ręce kawałek chleba. Nie miałem nic oprócz poczucia, że nie mogę dłużej czekać i muszę zmagać się sam ze sobą, bo bez krzty woli walki nie byłem niczym więcej niż pusta, nieczuła skorupa, w którą ktoś może wlać jakiegokolwiek płynu, by uczynić ją swoim narzędziem o twarzy obcego.
Doszedłem do ogrodzenia. Omijaliśmy je szerokim łukiem, tkwiąc w przekonaniu, że to granica pomiędzy naszym światem a końcem. W naszych głowach zaprogramowana była ta myśl: nie podchodź, nie poszukuj, trwaj jak inni, nie dosięgaj szczytów, nie dostaniesz nic więcej, nie ma innych miejsc, istnieje tylko to, co widzisz.
Nie chcieliśmy wyjść. Po co, jeśli dorastaliśmy z poczuciem, że jesteśmy tylko tłumem niezdolnym do przemiany w Człowieka?
Dotknąłem ogrodzenia, chcąc powalić je samą myślą. To wystarczyło. Otworzyłem oczy. Mury rozpadły się pod moją ręką, ale tylko dla mnie. Nie mogłem zniszczyć ich doszczętnie – istniały w myślach każdego z brudnych chłopców spoglądających nie dalej niż na własne dłonie. To mogłoby wystarczyć, gdyby użyli ich do pracy.
Po raz pierwszy usłyszałem słowo wolność śpiewane przez wiatr.
Szedłem przez wiele dni i nocy. Już nie tylko z chlebem, lecz z tańczącymi myślami. Bez Człowieka. Przebijałem się przez morze piasku, trawy, wysokich drzew, pól porośniętych zbożem. Dotarłem do chwiejnego płotu, który upadł pod naporem wzroku. Szedłem dalej, by ujrzeć ogromną scenę, przy której tłoczyli się bohaterowie własnych przedstawień, czekając na swoją kolej, by na chwilę wejść na środek i wyróżnić się kontrowersyjnym strojem, jaskrawymi malunkami na twarzy oraz niezrozumiałym krzykiem. Schodzili z niej z płaczem, wyciągali ręce po więcej, jakby mieli niewystarczająco dużo czasu na pokazanie się, a czasu na grę zawsze była odpowiednia ilość (nie wykorzystaliby nawet miliona lat).  Przewracali rekwizyty w dłoniach, wciąż skupiając się na sobie, a właściwie na graniu siebie. Rozpacz brzmiała w stapiających się krzykach. Niektórzy przywdziewali maski, wyglądając coraz śmieszniej i sztuczniej. Jednak bez masek pozostawały twarze bez wyrazu, nagie twarze. Patrzenie na nie wiązało się z bólem.
Gdy odszedłem, ma mej drodze pojawiła się granica kolejnej krainy. Nie potrafiłem jej przekroczyć. Nieskazitelnie czysty chłopak wpatrywał się we mnie ze śmiechem i pogardą malującą się na twarzy. Odsunąłem się. Za wysokim murem rysował się świat pełen ubranych w biel stworzeń, starszych i młodszych, z włosami długimi i krótkimi. Podobni nam – chłopcom – byli tylko nieliczni. Postaci przechadzały się w jedną i drugą stronę. Spacerowały samotnie. Nie pracowały, nie rozmawiały. Tylko od czasu do czasu klaskały w dłonie, a wtedy pojawiało się małe zwierzątko. Jeden z mieszkańców, krzycząc cienkim głosem, zdawało się, że dla rozrywki, kopnął je zamaszystym ruchem, aż pokryło się brunatno-czerwoną krwią.
A potem były szklane pudełka. Setki topornych budynków z przezroczystymi ścianami. Marionetki – każda w oddzielnym, szarym pomieszczeniu – leżały na miękkich kocach, wstawały o tych samych porach, by nieprzytomnie wpatrywać się w świecące prostokąty, które w nocy były czarnymi prostokątami: największy na ścianie, mniejsze w dłoniach, wyjmowane z kieszeni spodni czy na nadgarstkach.
Widziałem wiele. Przesuwające się jak cienie na płótnie postacie, niemające nic do powiedzenia, niewyraźne, zbyt do siebie podobne. Sami dorośli. Żadnej rozmowy. Żadnej czułości. Niczego, co chciałbym znaleźć. Żaden ze światów się ze sobą nie łączył. Nie rozumiałem, gdzie trafiali ci wszyscy chłopcy z mojego budynku, kiedy już wyrośli. Nie rozumiałem, kto lub co rządziło tymi jakże różnymi krainami i dlaczego na twarzach nie gościł uśmiech, a tyle gry pozorów.
Aż w końcu zobaczyłem kolejne sceny. Ogromne maszyny wydawały ogłuszające dźwięki i kotłowały szary dym, przez który ledwo widoczne były tłoczące się jak mrówki postaci. Podszedłem bliżej, by ujrzeć kreaturę bez włosów, z bezkształtną sylwetką, umazaną czarnym smarem. Bałem się mówić, jednak zdobyłem się na odwagę.
- Ja… szukam czegoś. Potrzebuję... Proszę mi powiedzieć…
Postać odwróciła się. Jej twarz była pusta, bez oczu i ust, pokryta szarym metalem. Sztuczna. Nie mówiła. Z migającego guzika docierał ostry pisk, jakby przeganiający mnie z tego świata. Wszechobecne, mechaniczne postaci poruszały się szybko. Hałas i brud mniej raziły moje oczy niż tamta nieprawdopodobna biel poruszających się z wolna kukiełek. Pomyślałem, że  w całej sztuczności świata, jedynie ten chaos był szczery, bo przynajmniej nie udawany, nie stworzony odgórnie, nie silący się na niewinność. Cóż mogłem wiedzieć? Łudziłem się tylko, ale i tak wszelka nadzieja zgasła, tak jak szanse i sens poszukiwań. Nie miałem prawdziwego, stałego domu, musiałem więc wędrować, upatrując celu we wpatrywaniu się w różnorodność istniejących krain. Po co ktoś je stworzył? Po co mierny reżyser nadzorował setki, tysiące czy miliony jednocześnie odbywających się spektakli, w których nie było głównej roli, nawet jeśli ktoś o nią zabiegał? Każda tak samo trzeciorzędna, tak samo epizodyczna, tak samo niepotrzebna.
Minął niemierzalny czas od momentu, gdy wyszedłem z budynku, w którym urodziła się ma świadomość. Na żadnej z dróg nie znalazłem Homo Sapiens – wymarłego gatunku. Wątpiłem we wspomnienia, które usilnie napierały, mówiąc, że to na Człowieku niegdyś opierał się świat. Dotarłem do setek krain, a wszędzie napotykałem na puste skorupy opakowane w różnobarwne papierki. Skorupy, które mogły jedynie przeglądać się w lustrach. Każda kraina była odrębna, jakby nie wiedziała o istnieniu innych. Każda zamykała się, tworząc kolejne granice. Każda wydawała się wyjątkowa, ale było to tylko odgrywanie raz za razem tego samego spektaklu, lecz w innych kostiumach.


W kolejnej części dowiesz się, jak zakończyła się ta historia. I czy bohater znalazł to, czego szukał.
Czy możliwe jest dotarcie do Człowieka?

Jeśli jesteś ciekaw, zajrzyj do trzeciej części opowiadania oraz na Instagrama.


Do przeczytania!
(to nie ja...) - Ewa 😃

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia